Kiedy w sierpniu 2008 roku z warszawskich Bielan przeprowadziłam się do Kobyłki myślałam o tym, że odpocznę. Miałam za sobą trzyletni okres zarządzania 70-lokalową Wspólnotą Mieszkaniową na warszawskich Bielanach, w której porwałam się na bardzo dużą inwestycję – remont kapitalny bloku wraz z termomodernizacją i remontem klatek schodowych współfinansowany z unijnych dotacji. Nie było łatwo przekonać mieszkańców żeby powierzyli mi zarządzanie ich środkami, tym bardziej, że nie miałam technicznego wykształcenia ani doświadczenia w branży budowlanej i byłam ledwie trzydziestokilkuletnią kobietą, zniechęcona stagnacją wieloletniego zarządu i ich „niechciejstwem”. W takich sytuacjach włącza mi się „TRYB DZIAŁANIA”. Przekonałam sąsiadów i zaufali mi, a ja podołałam. Inwestycja zakończyła się sukcesem wartość mieszkań wzrosła, a oszczędności, które były skutkiem termomodernizacji spowodowały obniżenie kosztów ogrzewania o ponad 20%.
Gdy osiadłam w Kobyłce jak wielu z nas chciałam żyć wolniej i spokojniej niż w zabieganej Warszawie, zająć się własnoręcznym urządzaniem swojego nowego mieszkania, pielęgnacją ogródka, spacerami po pobliskim lesie. Jednym słowem sielskim życiem. Owszem, droga prowadząca do osiedla czworaków była błotnista, na spacery trzeba było chodzić w kaloszach, ale wierzyłam, że za kilka lat nie będzie już tak źle, przecież miasto się rozwija. Jestem optymistką, widziałam pozytywy.
W Boże Ciało w 2009 roku nad miastem przetoczyły się ulewne deszcze. Wtedy to po raz pierwszy moje osiedle zostało zalane. Wody na podwórku było około 35 cm, zalane było dwa podwórza i piwnica sąsiada. Nie wiedzieliśmy co robić. Na skutek interwencji przyjechała nawet Straż Pożarna. Sądziliśmy, że wypompują wodę z posesji, ale powiedzieli, że nie mają jej gdzie wylać i odjechali zostawiając nas samych, bezradnych, a sąsiada samotnie wychowującego trójkę dzieci z wodą w piwnicy. Wtedy po raz pierwszy doświadczyłam pełnej sąsiedzkiej solidarności. Wtedy po raz pierwszy 9 rodzin poczuło się wspólnotą. Wszyscy razem wzięliśmy sprawy w swoje ręce i sami zorganizowaliśmy sobie pompy, węże, i dwa dni walczyliśmy z wodą.
Kiedy nieco ochłonęliśmy zaczęliśmy analizować powody takiego stanu rzeczy. Okazało się, że zaledwie kilka miesięcy wcześniej Miasto utwardziło drogę gruntową nie korytując jej uprzednio a tym samym podnosząc jej poziom o ok 30 cm. To dlatego cała woda z drogi spłynęła na nasze posesje. Na nasze żądania poprawienia drogi, zagospodarowania deszczówki ulicznej zgodnie z obowiązującym prawem wodnym otrzymaliśmy odpowiedź, że „Gminy nie stać”. Nie poddawaliśmy się i wywalczyliśmy budowę niewielkich rowów wzdłuż płotów.
Konsekwencją opadów były notorycznie zalane szamba i konieczność opróżniania ich po każdym większym deszczu. Dlatego postanowiliśmy zwrócić się do Miasta o możliwość podłączenia do kanalizacji, która w drodze już była. I wtedy ponownie dostaliśmy odmowę ponieważ w momencie projektowania kanalizacji nasze budynki nie istniały i nie zostały uwzględnione w planach przyłączeniowych.
Wtedy ponownie uruchomił się mój „TRYB DZIAŁANIA”. Byłam cierpliwa i zdeterminowana i dosłownie wysiedziałam w Urzędzie zgodę Burmistrza na podłączenie do istniejącej infrastruktury. Całkowicie sfinansowaliśmy podłączenie do kanalizacji, wybudowaliśmy własnym kosztem system
3 studni chłonnych na posesjach. Z własnych środków zrobiliśmy wszystko co było możliwe.
Spacerując po Kobyłce wielokrotnie obserwowałam węże wyciągnięte na ulicę wypompowujące wodę z piwnic nawet w samym centrum miasta. Szokujące jest to, że w dalszym ciągu Miasto pozwalając rozwijać się budownictwu mieszkaniowemu nie dba
o niezbędną infrastrukturę, nie wywiązuję się ze swoich ustawowych obowiązków, naraża mieszkańców na potworne niedogodności, ponoszenie horrendalnych kosztów
i obawę o własne bezpieczeństwo i dobytek.
Dziś, 10 lat później przy dużych deszczach czasem do domu dostaję się boso…
Pora włączyć „TRYB DZIAŁANIA”.
Joanna Wasiak