Robert „Litza” Friedrich (ur. 1968) – polski kompozytor, producent muzyczny, autor tekstów. Członek grup Acid Drinkers, Turbo, Creation of Death, Flapjack, 2Tm2,3, Arka Noego, Kazik na Żywo, Luxtorpeda. W 1986 poznał swoją przyszłą żonę Dobrochnę, którą poślubił 13 grudnia 1988. Mają siedmioro dzieci:[26] Marię (ur. 1989), Viktorię (ur. 1991), Różę (ur. 1993), Franciszkę (ur. 1997), Brunona (ur. 2000), Henia (ur. 2002) oraz Urbana (ur. 2005). Jego szwagrem jest Maciej “Ślimak” Starosta, który poślubił jego siostrę. Jest także spowinowacony z Tomaszem “Titusem” Pukackim. Ale to mało istotne. Najważniejsze jest to, że według opinii wielu, to obecnie najlepszy gitarzysta w Polsce, chociaż – jak sam podkreśla – nigdy z nut nie gra, bo po prostu nie potrafi. Dziś w rozmowie z Jakubem Rydlewskim.
Z jednej strony jesteś muzykiem znam
z „ciężkiego” grania w Luxtorpedzie albo formacji Kazik Na Żywo. Z drugiej zaś jest projekt Arki Noego i duża ilość rozmów z Tobą, w których mówisz o Bogu, wierze, nadziei i miłości.
Zawsze odpowiadam na pytania, które mi zadają. Wolałbym jednak nie rozmawiać
z Tobą o teologii, nie róbmy ze mnie wiecznego rekolekcjonisty. Pogadajmy o życiu, bo jako dziadek i ojciec mogę tu więcej powiedzieć. A porównując Arkę do Kazika albo Luxtorpedy, rzeczywiście Kazik i Luxtorpeda są spokojniejszymi zespołami, mniej żywiołowymi. To nie jest żadne przesadne zmyślanie. Bywa tak, że gramy koncert
i dostaję po nim smsa: „słuchaj, było świetnie, większy żywioł niż na Luxach”. Okazuje się, że na Arce był np. gość z wytwórni płytowej. Poza tym Arka Noego zdobyła Złotego Bączka na Woodstocku. Naprawdę totalny żywioł.
{gallery}nasz/2/litz{/gallery}
Pamiętasz siebie sprzed dwudziestu pięciu lat? Jaka jest różnica między Tobą wtedy a dziś?
Na pewno jest jedna: jestem bardziej zmęczony. Potrzebuję więcej snu niż trzy godziny, które wtedy wystarczyły. Dzieje się dużo więcej rzeczy. Świat dla mnie jest taki sam, natomiast przez to, że moje dzieciaki już wyszły z domu, jedna córka ma męża, druga będzie miała w tym roku, więc mój zakres trosk rozkłada się na inne miasta, nie tylko na moje podwórko.
Mówi się, że im człowiek starszy, tym większym zasięgiem ramion musi dysponować.
Chyba tak właśnie jest. Moją główną słabością jest to, że chciałbym mieć nad wszystkim pieczę. Czasami robię z siebie supermana, który musi o wszystko zadbać, a to jest nieprawda. Wolność w moim wypadku polega na tym, że uświadamiam sobie, że nie odpowiadam za cały świat. Mam w swoich rękach tyle, ile mogę jako dziadek i ojciec dopilnować, reszta już nie leży w mojej gestii.
A jaki jest Robert Friedrich prywatnie,
w tzw. domowych pieleszach? Czy Ty
w ogóle masz czas na prywatność?
Ostatnie dwa lata są bardzo intensywne, tylko z Luxami zagraliśmy ponad dwieście koncertów, a ten rok rozpoczął się niestety odwołaniem wielu koncertów. Dopóki nie nagramy płyty – wszystko odwołujemy. Zostawiamy kilka dużych, festiwalowych, ale tylko nasze koncerty zaczniemy grać gdy będzie gotowa płyta. To jest porządkujący rok, musimy znaleźć na wszystko czas. I na rodzinę, i na tworzenie płyty, i na koncerty. Musimy zrobić prządek, właśnie zaczęliśmy go robić.
Na kiedy przewidujecie premierę nowej płyty Luxtorpedy?
Bezpiecznie mówimy o kwietniu, więc jest jeszcze trochę czasu, żeby ją skończyć. Zostaje sprawa poligrafii, teledysków, może DVD, które chcemy także wydać. Wiesz, to są rzeczy, które zajmują najwięcej czasu. Samo skomponowanie utworów idzie szybko, bo wiemy, co chcemy grać, zgraliśmy się bardzo dobrze jako zespół, który bardzo dobrze brzmi. Zostały sprawy stricte wydawnicze, a ponieważ sami wydajemy płytę, więc wszystko jest na naszej głowie. Jest to bardzo czasochłonne.
Dla jakiej publiczności lubicie grać? Czy dla tej festiwalowej, gdzie jest masa ludzi, czy np. bardziej kameralnie, w jakimś małym miasteczku?
Gramy czasem koncerty dla pięćdziesięciu osób, dla forumowiczów. Najmniejszym koncertem, jaki kiedykolwiek zagrałem był koncert dla jednej osoby. To był Krzysztof
w hospicjum, potem doszli inni pacjenci. Ale ten koncert Arki dla Krzysztofa najbardziej zapadł mi w pamięć. Graliśmy przy jego łóżku, on sobie zażyczył pizzę i Arkę Noego. Niedługo potem umarł. Dla nas było to bardzo mocne doświadczenie, poszerzyło spektrum tekstów Arki. Myśleliśmy, że wiemy
o czym śpiewamy, a tymczasem przyszło to doświadczenie, zobaczyliśmy, że fragment słów „nie boję się gdy ciemno jest, ojciec za rękę prowadzi mnie” śpiewany z nami przez Krzysztofa ma zupełnie inny wymiar niż wtedy gdy go pisałem.
Niedawno Arka Noego nagrała płytę, zdawałoby się, niemożliwą. Dzieciaki zaadaptowały klasykę polskiego rocka. Tak powstała płyta „Pan Krakers”. Jak wyglądała praca przy nagraniach?
Pamiętajmy przede wszystkim, że to dzieci muzyków, więc pytanie zadane przez jedno
z dzieci: „dlaczego Arka nie zagra coverów?” nikogo nie zdziwiło. Same dzieciaki zresztą znalazły nagrania, części nie zaakceptowałem, ale z części byłem zadowolony. Sam przecież wychowywałem się na muzyce lat osiemdziesiątych, nasze dzieci nie należą do tzw. pokolenia MTV tylko słuchają muzyki rockowej. Płytę nagrywaliśmy dwa dni. To taka dziwna płyta, nie jest typowo Arkowa, zrobiłem ją na prośbę dzieci, mieliśmy przy tym niezły ubaw.
Czy jest dla Ciebie jakiś nieodgadniony teren muzyczny? Poszukujesz jeszcze nowych brzmień?
Dla mnie każda nowa piosenka jest nieodgadniona. I to jest fajne w muzyce, w ogóle w twórczości. Możesz myśleć, że wiesz już wszystko na ten temat, ale przy komponowaniu nowej rzeczy wszystko Cię zaskakuje. To, co się wydaje być stuprocentowym trafieniem albo ogarnięciem tego, co chcesz powiedzieć, okazuje się na końcu, że nie brzmi tak, jak myślałeś. A doświadczenie wskazywało na to, że będzie dobry materiał. Z drugiej strony są takie kompozycje, które powstają bardzo spontanicznie, intuicyjnie.
I nagle patrzysz: kurde, fajny numer. „Autystyczny” miał wylecieć z pierwszej płyty Luxtorpedy, bo nie podobał mi się kompletnie. Jakaś wesoła, skoczna muzyczka. I tylko przez to, że mieliśmy mało numerów, utwór ten został na płycie. Sporo było takich piosenek, które na pierwszy „rzut ucha” mi się nie podobały. Dopiero reszta chłopaków mnie przekonywała, że to jest dobre: „poczekaj, daj temu czas”…
A czy Ty ufasz własnej intuicji?
Nie, dlatego właśnie mam przyjaciół i oni mi pomagają. Cały patent polega na współpracy. W końcu nie podpisuję płyt tylko swoim nazwiskiem. To zawsze wypadkowa ludzi, którzy ją tworzą.
Czy po powrocie do domu z wielkiego festiwalu czy koncertu nie przeraża Cię cisza?
Proszę Cię, cisza mi nie grozi. Ja mam siódemkę dzieci. Poza tym nasz dom jest otwarty, zawsze jest tam mnóstwo ludzi. Nawet jak nas nie ma, i gdy wracamy, to już ktoś na nas czeka, już coś jest ugotowane. Ciszy na pewno mi brakuje. Czasem chciałbym gdzieś wyjechać, usiąść sobie na pagórku i pomyśleć, ale tego generalnie nie mam.
Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na koncertach.
Jakub Rydlewski
{jcomments on}