6 LAT PÓŹNIEJ

UDOSTĘPNIJ W:
{jcomments on}

 

O wzlotach i upadkach na szczycie władzy samorządowej, o glorii zwycięstwa i goryczy porażki, a także o planach i wizji dalszego rozwoju w szczerej rozmowie z Michałem Jakubowskim.

   
Jakub Rydlewski: Pozwoli Pan, że naszą rozmowę zacznę od parafrazy: co tam u Pana na Żoliborzu, Panie Burmistrzu?
Michał Jakubowski: Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Jestem w części Warszawy, w której znalazłem się po sprawowaniu funkcji Burmistrza w Kobyłce i wydaje mi się, że właściwie wykorzystuję swoje doświadczenie i wiedzę w dzielnicy Żoliborz, czego efektem jest już druga kadencja.
J.R.: Z jakimi problemami Pan się spotyka na Żoliborzu i czy bardzo różnią się od tych kobyłkowskich?
M.J.: Problemy w samorządzie są bardzo podobne, ale ich skala jest inna. Z racji funkcji zastępcy Burmistrza na Żoliborzu przypada mi tylko wycinek zadań, m.in. sprawy lokalowe, choć one nie wyglądają tak drastycznie jak w Kobyłce, gdzie tych lokali było zawsze za mało i wykorzystywało się substancję lokalową, która została opuszczona w sposób naturalny. W Warszawie się po prostu buduje…
J.R.: Albo stawia kontenery…
M.J.: Faktycznie, była taka propozycja, żeby budynki socjalne budować w formie kontenerów, ale od razu pojawiły się głosy, że nie przystoi to takiej dzielnicy jak Żoliborz. Staramy się więc rozwiązać problem inaczej, poprzez budownictwo komunalne. W ubiegłej kadencji udało się wybudować budynek na ponad siedemdziesiąt mieszkań. W połowie tego roku będziemy oddawać do użytku budynek na ponad sto lokali mieszkalnych. Tak jak mówiłem – skala inna, lecz problemy te same.
J.R.: A jak się układa współpraca z Burmistrzem?
M.J.: Nie zapeszając, jest to już drugi Burmistrz i nie mam powodów do narzekań, wydaje mi się że burmistrzowie również.
J.R. Jak Pan sądzi, co przesądziło o Pańskiej porażce w wyborach samorządowych w 2006 roku?
M.J.: Staram się nie określać błędów, które wtedy popełniłem. Po czterech kadencjach w Kobyłce należało już powiedzieć „dosyć”, chociaż ostatnia kadencja była bardzo owocna. Siła zmęczenia mieszkańców, a i ja jakoś specjalnie nie zabiegałem o to, żeby w kampanii pozyskiwać głosy. Wydawało mi się, że przez to, co zrobiłem, mieszkańcy powinni być do mnie przekonani. Wybrali jednak inaczej – sprawa mieszkańców…
J.R.: Nie czuje się Pan zawiedziony, że nie doszło do piątej kadencji?
M.J.: Pewien zawód czuję, bo miałem naprawdę dużą satysfakcję, że udało się dużo zrobić podczas mojej ostatniej kadencji w Kobyłce. Zwłaszcza, że pozyskaliśmy wtedy środki unijne na budowę kanalizacji . I nie ukrywam, że byłoby wielką satysfakcją, gdybym mógł ten projekt doprowadzić do końca z ekipą urzędu. Stało się jednak inaczej, ale nie mam dziś pretensji do nikogo.
J.R.: Czy pokusiłby się Pan o podsumowanie sukcesów czterech kadencji w Kobyłce?
M.J.: Trudno mi teraz tak się cofnąć pamięcią, bo nawet gdybym powiedział hasło „smródka”, to mało kto w Kobyłce wiedziałby o co chodzi. A przecież to była zmora pierwszej kadencji. To był rów, określany wtedy melioracyjnie jako rów „D”. Płynęły nim ścieki ze starej oczyszczalni w Wołominie przez Kobyłkę. Cuchnęło niemiłosiernie już przy wjeździe do miasta. Udało nam się to przykryć i już nie ma problemu. Wielkim sukcesem było powołanie szkoły nr 3, budowy sal sportowych przy szkole nr 2 i nr 1. Trudno mi wszystko przypominać, ale zdecydowanie najzabawniejszą historią, którą przy tej okazji przywołuję, jest pewien sondaż, który przeprowadzaliśmy w pierwszej kadencji, a dotyczył największych potrzeb mieszkańców. Okazało się, że tą największą potrzebą była sieć telefoniczna. Udało się nam – jako jednej z pierwszych gmin podwarszawskich – zaspokoić ten „głód” przy udanej współpracy z telekomunikacją. Słyszałem wtedy głosy krytyczne, że pozwoliłem na wybudowanie poczty w najbardziej atrakcyjnym miejscu Kobyłki, przy ul. Orszagha. A wtedy to była budowa strategiczna, właśnie po to, żeby nowoczesna sieć telekomunikacyjna mogła powstać, bo nie mieliśmy w mieście nawet centrali telefonicznej. Spora grupa osób wyszydzała też ronda kompaktowe przy kościele, a dziś spotykam się z opiniami kierowców, że było to jedno z najtrafniejszych rozwiązań komunikacyjnych w Kobyłce. Nie wspominając już o pierwszej sygnalizacji trójkolorowej na słynnej trasie 634, która przecież była u nas, na skrzyżowaniu ulic Ręczajskiej i Nadarzyńskiej.
J.R.: Co Pan zostawił „w spadku” dla Roguskiego i jego ekipy?
M.J.: To, co mieszkańcy odczuli ostatniego lata, czyli sprawa melioracji.
J.R.: A ta sprawa wraca jak bumerang…
M.J.: No niestety, nie można było wszystkiego zrobić naraz. Miałem pewne koncepcje dotyczące terenu dawnego basenu, tam istnieje system kanałów i stawów. Chciałem o to zadbać i urządzić tam małą retencję, na którą pojawiły się wtedy pieniądze. Gdyby powstał taki projekt, można było go realizować, z powodzeniem zresztą, bo można było pokusić się o przygotowanie dodatkowo ciekawego miejsca rekreacyjnego, z np. małym torem kajakowym. Temat melioracji będzie wracał cały czas, szczególnie, że pojawiła się intensywna zabudowa na terenach, które wcześniej były uprawowe lub wręcz bagienne. Teraz w planie zagospodarowania przestrzennego są to tereny przeznaczone pod budownictwo mieszkaniowe, więc problemy związane z podtopieniami muszą powracać, aż do skutecznego rozwiązania tego problemu.
J.R.: W Pana głosie słychać zaangażowanie, czy to znaczy, że bliskie są Panu problemy Kobyłki?
M.J.: Nie mogę uciec do końca, ale nabieram już zdrowego dystansu.
J.R.: Porozmawiajmy teraz o kanalizacji, która w dalszym ciągu budzi sporo kontrowersji. Ale chciałbym zapytać Pana nijako od końca, z perspektywy minionego czasu. Czy postawiłby Pan sobie taki pomnik, jak ekipa burmistrza Roguskiego?
M.J.: Nigdy nie miałem okazji zbliżyć się do tego pomnika, czy kamienia. Czynię to teraz po raz pierwszy. Cel jego zaistnienia jest dla mnie co najmniej dziwny, bo jeżeli chciano zaznaczyć, że kanalizację w Kobyłce wykonano z funduszy unijnych, to są formy uznane i praktykowane w całym kraju. To po prostu informacja na ścianie urzędu, czy tablica na wjeździe do miasta, ale takich monumentów nie należało wznosić.
J.R.: Jak to się wszystko zaczęło z kanalizacją? Czy – Pańskim zdaniem – burmistrz Roguski kontynuuje Pana dzieło? Czy zna Pan ustalenia zarządu miasta z mieszkańcami, którzy jeszcze nie są podłączeni do sieci?
M.J.: Przyznam, że nie wnikam w to. Dla mnie zakończył się etap, w którym miałem cokolwiek do zrobienia. Choć może wynika to trochę z mojego egoizmu, bo mieszkam po tej stronie, gdzie potrzeby sanitarne są zaspokojone i – przyznam szczerze – nie narzekam. W lokalnej prasie czytałem, że burmistrz raczej chwali się, że osiągnął efekt, który był przewidziany w projekcie. Choć nie wiem dokładnie, jakimi to się liczbami wyraża. Po Kobyłce jeździ chyba coraz mniej „szambiarek”, ale jaka jest dokładna skala wykonania projektu – nie wiem.
J.R.: Po skończonym projekcie kanalizacji powinny być chyba poprawione drogi. A w Kobyłce jest coraz gorzej…
M.J.: Miasto zaciągnęło w tej chwili zobowiązania finansowe i nie będzie go stać na budowę nowych dróg. Ale to problem, z którym boryka się nie tylko Kobyłka.
J.R.: Jest sporo problemów, z którymi boryka się nie tylko Kobyłka, ale czy to jest odpowiednie wytłumaczenie dla mieszkańca naszego miasteczka?
M.J.: Wydaje mi się, że o problemach nie informuje się ludzi, przynajmniej nie do końca, co było również moim błędem. Ale mieszkańca nie interesuje, że w budżecie jest dziura na budowę nowych dróg; może natomiast interesować go, w jaki sposób wydawane są pieniądze, czy sensownie, po gospodarsku, czy na inwestycje, które mogą poczekać. Pamiętam, że w pierwszej kadencji samorządowej ukuło się twierdzenie „rura czy kultura”, odnoszące się do infrastruktury technicznej i społecznej. Mój następca dążył i dąży do tego, żeby cele były realizowane bardziej błyskotliwie, na zasadzie fajerwerków, a mieszkańcy mieliby się wręcz zachwycić. Ja nie szedłem w stronę igrzysk, starałem się raczej wykorzystywać pieniądze na cele bardziej przyziemne.
J.R.: Dostrzega Pan pracę merytoryczną czy potrzebę spektakularnego sukcesu obecnej ekipy?
M.J.: Niezręcznie oceniać mi pracę swojego następcy, ale widzę, że chodzi o działania z efektem bardziej PR-owskim. Dużym błędem Roberta Roguskiego jest chyba nie do końca właściwy dobór współpracowników. Zdziwiła mnie niejasna sytuacja dotycząca zwolnienia zastępcy, Mariusza Stefaniaka, z którego przecież był zadowolony. Nie wiemy, co leżało u podstaw tej decyzji, a podobnych przypadków było jeszcze kilka. No cóż, burmistrzowi wolno – znam to z autopsji – kreować własną politykę kadrową.
KONIEC CZĘŚCI I.
 
 
Updated: 6 listopada, 2012 — 11:22 am

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

KOBYŁCZANIN Frontier Theme